Niech płoną listy razem z wspomnieniami
By zetrzeć każdy dowód Twojej obecności
Kiedy pomyślę, zalewam się łzami
I przenika mnie ból do samych kości
Rozdzierają głowę myśli niebezpieczne
Które wcale nie chcą z tamtąd wyjść
Chociaż są mi one już zbyteczne
To kuszą by do Ciebie przyjść
Trzeźwy umysł mam już rozszczepiony
Ręce, nogi odmawiają mi koordynacji
Jak maleńkie nie widzialne atomy
Nadają memu ciału ogromnej rotacji
Przez uchylone okienne zasłony
Wprost na moją zamyśloną twarz
Wpada jakiś zagubiony promyk
Pomyślałem, że jak dbasz tak masz
A z rozbitego wazonu układam słowo
Niech odczytają, gdy znajdą mnie tu
Bo rozminąłem się z czyjąś połową
I będę krzyczał je lecąc w dół